Notoryczny debiutant

tekst i zdjęcia:Marcin Matuszak
<

Chciał zostać kierowcą TIRa, żeby podróżować i zwiedzać świat. Ale w pewnym momencie pasja do muzyki napisała inny scenariusz. Założył studio nagrań, żeby nagrywać i wydawać muzykę taką jak mu się podoba. Z Szymonem Swobodą właścicielem studia Vintage Records, oraz pomysłodawcą Garaże Show spotykam się w miejscu jego pracy. Jest pandemiczny kwiecień 2020 roku, siedzimy w reżyserce w przypałacowych zabudowaniach w Porażynie gdzie mieści się studio. Sądząc jednak po wystroju wnętrz mogłoby to równie dobrze być w Nowym Meksyku, co jest myślą na ten moment dużo bardziej pociągającą.

Jak powstał studio. Chciałbyś siegnąć do prehistorii?

Pewnie. Bo to były czasy kiedy człowiek myślał, że wszystko potrafi i nie miał żadnych hamulców i prawie nie zastanawiał się nad konsekwencjami tylko działał… Byłem przekonany, że umiem nagrywać, tak jak też wydawało mi się że umiałem grać na bębnach (śmiech). Sprzęt którego potrzebowałem, nie był kwestią problemu, totalnie nie zdawałem sobie sprawy ile tego potrzebuję. Pewnie tylko dzięki tej nieświadomości to studio powstało. Był plan i od razu realizacja. Do teraz ciągle coś dokupuje, doposażam, udoskonalam. Ostatno o tym romawiałem z moją żoną i padło stwierdzenie: – jesteśmy pietnaście lat po ślubie, a studio ciągle jest w budowie (smiech). Może kiedyś uda się skończyć. Ale te pietnaście lat to jak się okazuje wcale nie jest tak długo, bo jeszcze ten biznes się nie rozkręcił (śmiech). To był moment, kiedy też założyłem rodzinę. 2005 rok, czyli piętnaście lat temu.

Rozumiem, że cały czas startujesz.

Tak. To jest permanentny start. Zespół Muchy nagrał taki album, drugi, lub trzeci zatytułowany „Notoryczni debiutanci”. I tak samo jest ze mną. Okazuje się, że mimo takiego stażu i długiej listy nagrań, każdemu klientowi muszę udawadniać, że potrafie robić to co robię, że mam mikrofony i jakiś tam sprzęt. Ale jest jednak progres, bo teraz to się zdarza z co drugim klintem, więc jest nadzieja.

Twoje studio nie jest typowe. Od początku założyłeś, że będzie trochę vintage, oparte trochę na sprzęcie analogowym, na sprzęcie który ma duszę i posiada historię. Pamiętam jedną z Twoich pierwszych inwestycji. Pojechaliśmy do Berlina po stary mikser, który jak głosi legenda być może otarł się o David Bowie, Nicka Cavea i Igiego Popa, bo był zakupiony z Hansa Studio w którym ci dżentelmeni dawno temu w latach osiemdziesiątych nagrywali.

No tak. W każdej legendzie jest ziarenko prawdy, więc wierzmy, że tak było. Nie wiem do czego mogliby go używać, ale tak, lubię tą legendę, poszła w świat, ale nie wiem czy jeszcze na kogoś działa.

Czyli przyjmimy, że legenda jest prawdziwa i tego się trzymajmy.

Oczywiście. W świecie artystycznym nie ma legend, są same prawdy. Nawet jak ktoś ma trzy głowy i cztery ręce, to jest prawda. Po to jest ten świat artystyczny. Żeby nie pokazywać rzeczywistości, bo rzeczywistość mamy na codzień. Oglądamy ją cały czas. Ciekawszy jest jednak gość z trzema głowami. Wyobrażenia są atrakcyjniejsze, przynajmniej dla mnie. Tak samo byo i jest ze studiem. Jego działalność oparta jest na pewnym wyobrażeniu jako miejsca niestandardowego, nietypowego. Jak z filmów i fotografii, których się naoglądaliśmy, które były inspiracją.

Na przykład? Jakie? Wymień kilka.

Zaczęło się bardziej od brzmienia. Fascynowało nas brzmienie zespołu Primus. Les Clapool nagrywał moją ulubioną płytę „Brown album” w domu. To swoje domowe studio nazwał Rancho Relaxo. Nagrywał na przykład bas w kuchni. Brzmiało to niewiarygodnie. Bardo mi się to wtedy podobało. I brzmienie i otoczka. Stwierdziłem, że właśnie takie Ranchoi Relaxo powinno tu być. Tom Waits był drugą postacią, oraz też takim nieformalnym patronem (początkowo studio nazywało się Studio im. Toma Waitsa) powiedział kiedyś że mieszka na wsi bo można sikać na dworze. Tu też można, chociaż ostatnio pojawił się bruk przed studiem, który zastąpił trawę, ale zawsze można pójść wysikać się do lasu.

Mówiąc o tego typu wolności powiedzmy, gdzie studio się znajduje.

Wielkopolska Zachodnia, wcześniej przy drodze 307, teraz po zmianie… Zmienili mi też nazwę miejscowości bez mojej wiedzy. Wcześniej to był Porażyn Ośrodek, teraz to jest Porażyn Tartak. Ale ja mam studio w zabudowaniach gospodarczo-technicznych przy pałacu wybudowanym w 1882 roku przez Hainricha von Beyme, w którym mieszkał ze swoją rodziną. Różne były koleje losu pałacu. Po drugiej wojnie światowej była tu szkoła leśników, a ja rezyduję dokładnie w byłej pralni pałacowej. Miejsce ma oryginalną posadzkę, dach z sufitem drewnianym, który świetnie „brzmi” w nagraniach. Jest jeszcze ślad po maszynie parowej, która wytwarzała prąd jeszcze w tuż po wojnie do lat 50. ubiegłego wieku.

Przypomniało mi sie kiedy razem tu weszliśmy piętnaście lat temu.

To było coś! Był to moment, kiedy wiesz, że już nie musisz szukać dalej. To jest to! Dalej nie idę, nie szukam więcej. Tu był klimat. Stały tu stare wanny z pałacu, pachniało mydłem, były odrapane sciany. Był super klimat. Było ciepło i sucho, od razu przyjemnie. Słychać było już muzykę, która w przyszłości miała zagrać.

Teraz to trudno sobie wyobrazić. Studio się rozrosło, zaadoptowało kolejne pomieszczenia, jest bardzo dobrze wyposażone. Nie będę mówił, że w pełni, bo to nigdy jak rozmawialiśmy wcześniej nigdy pewnie nie nastąpi.

Nie ma czegoś takiego jak studio wyposażone do końca. Chyba, że już się sprzet przestaje mieścić w pomieszczeniach, to wtedy można przestać doposażać, chociaż zawsze można wynając dodatkowy magazyn obok. Więc to jest sdudnia/studio bez dna.

Siedzimy w reżyserce przy ogromnym store mikserskim, kilkanście razy wiekszym od Twojego pierwszego przywiezionego z Berlina. Ale ten też wydobyłeś z jakiegoś zacnego miejsca. Skąd go masz?

Z Polskiego Radia. Ze studia imienia Lutosławskiego w Warszawie. Wiem od pracownika, który mi wydawał to trzystupiędziesięciokilowe cudo, że na tym powstała jedna z płyt Edyty Bartosiewicz i prawdopodobnie wszsytkie odcinki kabaretu Olgi Lipińskiej, to informacja dla starszaków, którzy może jeszcze pamiętają, że taki program był. Mówił do tego urządzenia na przykład pan Janusz Gajos, pani Hanna Śleszyńska, pan Pokora i inni. Oczywiście to jest tylko sterta elektroniki, która nic nie pamięta. Ale fajnie wiedzieć o tym i mieć coś z taką legendą. Anegdotka: nikt nie był zaineteresowany żeby nam pomóc wynieść to monstrum. Finalnie wynosiło to siedem osób i nikomu tego się nie chciało robić. Wszsycy przeklinali bo to ciężkie i nieforemne. Tu na miejscu było już lepiej i szczęście nam sprzyjało na własnym terenie. Udało nam się wyciągnąc z restauracji, która jest nieopodal, z zakrapianej imprezki kilku silnych dzentelmenów i jakoś daliśmy radę to wnieść.

Rozglądam się dookoła i widzę sporo pamiątek na ścianach. Przez te piętnaście lat przez próg Twojego studia przeszło wiele osób. Kogo najfajniej wspoiminasz?

Trudne pytanie. Zazwyczaj pytają mnie, jakie sławy tu były. Ale to nie jest najważniejsze. Tu było mnóstwo ludzi o tak barwnych życiorysach, że powstała by niejedna ksiązka. Mury te słuchają muzyki, ale przede wszsytkim oglądają ludzi. Zupełnie różnych, o róznych temperamentach, charakterach i ich historiach. Zdarzało się, że ktoś podczas sesji dowiedział się o śmierci bliskiej mu osoby. Akurat był z drugiego krańca Polski, więc nie mógł natychmiast pojechać. To musiało potrwać, tymczasem ktoś z tym nieboszczykiem musiał upiorać się sam. Innym razem kiedy pojechałem na stację kolejową odebrać jakś zespół który miał nagrywać przywitał mnie na peronie wypietymi gołymi tyłkami. I takie historie są dla mnie najwazniejsze. Historie ludzi, spotykanie ich, przebywanie z nimi i rozmowy pomiedzy wgrywaniem scieżek. Nagrywanie zamyka się w kilku pomieszczeniach, kontakty międzyludzkie są intensywne. Trochę taki Big Brother. Czasami jest wesoło, czasami smutno, czasem też nerwowo. Przelewa sie sporo flustracji, bo nie wszystko komuś wychodzi. Tak więc najważniejsze dla mnie są osobowości, a nie to czy jest ktoś znany bardziej, czy mniej.

Ze względu na specyfikę studia, przyjeżdżają tu też dość specyficzne osoby. To studio nie jest zwyczajne. Po przekroczeniu jego progu masz wrażenie, że przeniosłeś się zupenie gdzie indziej. Nagle jesteś gdzieś w Teksaście, albo w Meksyku, albo jeszcze gdzie indziej. Na pewno nie w Polsce. Wystrój i klimat przypomina mi amerykańskie studia gdzieś na prowincji jak na przykład Studio Rancho de La Laluna w Kaliforni.

Nigdy nie chciałem mieć studia, które będzie wyglądało jak studio, których wiele. Tu nie mam halogenowych lampek w suficie i nie jest sterylnie jak na oddziale chirurgicznym. Przywołane przez ciebie studio jest jednym z moich ulubionych, to fakt, ale też jest tak, że moje poczucie estetyki jest bliskie właśnie tej amerykańskiej prowincji. Nie robiłem tego na siłę, nie było moim zamysłem stworzenie studia na wzór jakiegoś konkretnego. Tak wyszło. To oczywiście ogranicza i filtruje moich klientów i rzeczywiście trafiają tu tacy, którym się to podoba i się dobrze tu czują no i i którym się też podoba brzmienie, które w tym miejscu wykręcam. Wiele elementów wystroju to są pamiątki po osobach, które tu nagrywały. Obrazki, zdjęcia wiszące na scianach, drobiazgi pozostawione w różnych mniejscach. Nawet żyrandole są zrobine z pamiątek, czyli z butelek po whiskey Jack Daniels. Przez te pietnaście lat trochę się ich uzbierało. Każda butelka jest opisana i one też tworzą historię tego miejsca.

Czy prowadzenie studia jest opłacalne? Da sie z tego żyć?

Gdyby nie, to raczej bym tego nie robił. Oczywiście to jest trudny biznes. Potrzeba dużej determinacji i nierzadko stalowych nerwow. Ale sie da. Robię rzeczy, które właściwie są nie potrzebne. No jest nisza nisz. Nie jest to artykuł pierwszej potrzeby, jak teraz maseczki, czy płyny dezynfekujące. Ale nadal są osoby, które chcą zarejestrować swoją muzykę i pokazać ją światu. Ja staram się im to umożliwiać.

Opowiedz trochę o tym co jeszcze się dzieje w pomieszczeniach twojego studia. Od jakiegoś czasu działa tu także Garrage Schow.

To jest pomysł sprzed wielu lat. Coś już próbowałem robić wcześniej, na fali tego co obserwowałem za granicą, czyli rejestrowanie wideo zespołów, które grają w studio na żywo. Poza tym w moich działaniach mam jakieś poczucie misji. Co jest też obciążeniem, bo ile razy nagrywam bardzo dobry band i słyszę ich muzykę od razu myślę co by zrobić, żeby dowiedział się o nim cały świat i spędzam nad tym rozmyślaniem sporo czasu. Garage show ma być taką platformą dla takich zespołów. Wykorzystaniem potencjału internetu dla promocji tej muzy. Wcześniej nie dałem rady pociągnąc sam tego pomysłu. To jednak wymaga dużo pracy i po prostu pieniędzy, ale teraz zebrała się grupa ludzi, założyliśmy fundację Vintage Records i mogliśmy pomyśleć o moim wcześniejszym pomysle już bardzo konkretnie. Wyremontowaliśmy rzeczywisty garaż, a wczesniejszą wozownię który asiaduje ze studiem. Zdjęliśmy tynki, odkrylismy cegły i przywróciliśmy dawny wygląd wozowni. Połączylismy te pomieszczenia, przez co stworzylismy świetną przestrzeń z dostepem do wszsytkich potzrebnych sprzętów studujnych. Jest manger, operator, itd… 
Do tej pory ukazały się cztery koncerty. Powinno być ich pięć, ale pierwszy z zaproszonymi gośćmi też naszymi przyjaciółmi, który miał być inauguracją niestety nie nigdy się nie ukazał z przyczyn ludzkich… Operator zniknął z całym materiałem. A zagrali wtedy świetny koncert zespoły Bitamina, Snowmen i Izy in The Black Tress. Mimo podciętych trochę skrzydeł pozbieraliśmy się i wyprodukowaliśmy następne koncerty już bez przygód. Do tej pory zagrali Bisz i Radex, Neony, Jan Serce który pojawił się na Męskim Graniu i to się udaje i się rozwija.

Garege Show jest inicjatywą wprost skierowaną do odbiorcy z podłączonym internetem. Koncerty odbywają się przy bubliczności, ale bardzo małej, właściwie chyba tylko po to, żeby zbudować dobrą atmosferę.

Tak, to fakt. Chodzi nam przede wszsytkim promocja zespołów za pomocą internetu. Nie ma co się oszukiwać, koncerty w realu nie dadzą takiego zasięgu i to trzeba wykorzystać. Wydawanie płyt jest fajne, słuchanie muzyki z płyt winylowych jest super i ze względu na dźwięk, ale też ze względu na pewną materialność tej muzyki. Ale to jest mały procent odbiorców którzy tak myślą jak my. Lubię vintage, otaczam się takimi też przedmiotami, ale vintage nie znaczy rób wszsytko jak kiedyś, bądź konserwtystą i stój nna straży przeszłości. To przede wszsytkim łączenie starego z nowym. Ja tak chce funkcjonować i uwielbiam czerpać z tradycji, ale fascynuje mnie także wszsytko co nowe. Ale ważny jest przekaz i jego szczerość. Reszta to wszystko są narzędzia, które służą do uwypuklenia przekazu.
Nad brzmieniem, które miałem wcześniej w głowie i żeby uzyskać je pracowałem wiele lat. Teraz wiem jak pokręcić gałkami, jakich narzędzi użyc i co zrobić, że uzyskać efekt jaki sobie wymyśliłem. W muzyce też jak w fotografii istnieje takie coś jak decydujący moment. To jest powiązanie umiejętności, czesu, szczęścia i znalezienia się w odpowiedniej chwili w odpowiednim miejscu. Na to ma wpływ nastrój w dniu członków zespołu, często też mój i wielu innych czynników. Trochę jest to jak los na loterii. Albo zabrzmi wszsytko dobra, bardzo dobrze, albo genialnie. Oczywiście zakładając, że artsyt przepracował czas i jest przygotowany. I jak jeszcze trafisz z tą twórczością, która zabrzmiała genialni na odpowiedni moment, to jest sukces. Może oczywiście się zdarzyć, że sukces przychodzi po śmierci, co się zdarza.

Analizując często menstrimowych artystów, ktrym się udało, to okazuje się, że wcześniej nagrali po kilka płyt, o których nikt nie pamięta. Zapierdzielali na ten swój sukces i byli wytrwali. Pierwszy z brzegu przykład, troche na fali ostatnio przeczytanej biografi Flea, Red Hot Chilli Peppers.

Podejrzewam, że istnieje duża grupa, która jest przekonana, że Californication to jest ich pierwsza płyta (śmiech)

Na koniec chcę Cie zapytać jeszcze o coś co Ci teraz chodzi po głowie. Kombinujesz teraz inną niemuzyczną rzecz. Powróciłeś do dawnych zainteresowań, o których już trochę wcześniej wspomnieliśmy, a mianowicie do fotografii.

To, że o tym pomyslałem mocniej to jest na pewno wynik tego co się stało, tego zamrożenia wszsytkiego, tego, że nagle kalendarz nagrań w studio się wyczyścił. Nie znaczy, że to też że to tylko przez to. Raczej to spowodowało, że miałem czas o tym pomyśleć. Pomysł, żeby odkurzyć aparat na dobre chodził ze mną od długiego czasu, tym bardziej, że od kąd pamietam mi towarzyszył. Mam za sobą tysiące godzin w ciemni fotograficznej, eksperymentowałem, sprawdzałem i spędzałem czas przy czerwonej lampce. Póżniej często był narzedziem dodatkowym przy pracy w studio. Dokumentowanie sesji nagraniowych, życia studia jest koniecznością, dla promocji więc był ze mną. Zawsze chciałem, żeby muzycy którzy przyjeżdżają do mnie mieli dobre wspomnienia i mogli zabrać też częśc wspomnień w postaci fotografi.
Jednak teraz mam plan konkretny. Chcę bardziej pokazywać tą część mojej twórczości. Nie wrzucać już do szuflady, nie zamykać ich na dyskach, ale upublicznić. Poza tym chcę coś zmienić i rowijać się w innym kierunku. Dalej się uczyć i pójść gdzieś indziej, gdzie jeszcze nie byłem.

To już mozemy powiedzieć, że Sunoverman, projekt który sobie wymiśliliśmy ma być takim pretekstem do tego żeby poszwędać się z aparatem. I chcemy to szwędanie przy okazji którego będziemy fotografować, ale też rozmawiać na różne tematy, pokazać na ruchomych obrazkach w krótkich odcinkach na kanale YouTube.

Tak, będziemy się szwędać, wręcz wykorzystamy ten projekt po to by sobie podróżować. Ten plan bardzo mi się podoba, bo zawsze chciałem podróżować. Nawet chciałem zostać kiedyś kierowcą TIRa. To przemieszczanie zawsze było wpisane w to co robiłem. Grając w różnych sezpołach, raze przecież też, jeździlem grając na różnych scenach mniejszych i większych i ten ruch był fantastyczny. Z aparatem będzie dużo przyjemniej. Doskonoły pretekst do bycia w drodze. I pokazać to co nas kręci. Stolarze, ślusarze mają swoje vlogi, zrobmy też (smiech)

Nosi cię?

Bardzo! Cały czas mnie nosi. Nos mnie do muzuki, do fotografii, do drogi, nosi mnie do życia wogóle. Już nie mogę doczekać! Jedźmy gdzieś!

19.02.2023, ostatni dzień pracy w studia Vintage Records w Porażynie . fot. Szymon Swoboda
<

Rozmowa została zarejestrowana w pandemii, w kwietniu 2020 roku. Nic nie wskazywało, że za dwa lata studio przestanie istnieć w tym miejscu. Czuło się jednak zmiany w najbliższej przyszłości. Dziś Szymon prowadzi studio w nowym miejscu. Po działalności Garage Show pozostały liczne nagrania wideo, które można odtworzyć tu: YouTubeGarageShow

2023