Brzmi jak niezła przygoda?
Z Izraelem wiąże się też historia z dreszczykiem. Po kilku dniach w Tel Awiwie pojechaliśmy do Jerozolimy. Stamtąd zrobiliśmy sobie wycieczkę do Betlejem. Dziwne uczucie, zderzyliśmy się tam z jakąś nieznaną nam dzikością, jak ja to nazywam. Ledwie wysiedliśmy, a już doczepił się do nas facet, który próbował nam wcisnąć paczkę kamer, jak by to był produkt wyjątkowej potrzeby. Oczywiście w najlepszej cenie, jak twierdził. Potem weszliśmy do Starbucksa, który wcale nie był Starbucksem. Gość w kawiarni, rozpoznając w nas Polaków, przybiegł do nas z listem napisanym odręcznie w naszym języku z rekomendacją jego kawy w stylu: „Bardzo polecamy kawę od pana tego i tego. Jest bardzo smaczna i w dobrej cenie. Kasia i Tomek z Bydgoszczy”.
Ale przygoda zaczęła się trochę później przy murze, gdzie malował Banksy. Jest cały zamalowany, a ja nie za bardzo lubię zamalowywać coś, co jest, wolę szukać surowych ścian, które służą mi jako tło i są częścią mojej pracy. Kręcimy się tam chwilę, aż zaczepia nas gość, typ wojskowego, który proponuje nam oprowadzanie. My się wykręcamy, ale przy okazji wymyka mi się, że jestem artystą i szukam pustej ściany. On od razu proponuje ustawkę na następny dzień z przemalowaną pustą ścianą. Znowu się wykręcamy i gość znika. W końcu udaje mi się znaleźć odpowiednie miejsce gdzieś obok, przy warsztacie samochodowym. Dobra miejscówka – garaż z idealną ścianą do zamalowania. Pytam w warsztacie, czy mogę go pomalować. Okazało się, że akurat ten garaż nie był ich, ale obok był podobny, na którym pozwolili mi malować. Malujemy już dobrą godzinę, a tu podjeżdża czarny samochód z przyciemnionymi szybami. Szyba się uchyla i ktoś z wnętrza zaczyna do nas gwizdać. Trochę speszeni malujemy jednak dalej, próbując nie zwracać na intruza uwagi. Samochód po chwili się wycofuje. A zaraz potem wraca, tym razem z włączonymi światłami, jakie mają nieoznakowane wozy policyjne. Drzwi się otwierają i z wnętrza wychodzi ten sam gość, który proponował nam oprowadzanie i ścianę do malowania. Mówi, że został wezwany przez kogoś z warsztatu i że przyjechał zrobić tu porządek, bo malujemy bez pozwolenia. Ja mu mówię, że właśnie ktoś z warsztatu nam pozwolił. Ten znika w warsztacie, wyciąga jakiegoś łebka z warsztatu i pyta, czy to ten. Wiesz, scena jak z filmu. Mówię, że nie wiem, nie pamiętam. Ktoś mi pozwolił, nie wiem dokładnie, czy to on. Wraca do warsztatu i znowu wychodzi z jakimś innym typem. Znowu pytanie, czy to ten. Ja mu na to, że nie wiem, nie pamiętam. Gość zanurkował znowu do środka, a my w tym czasie ekspresem się spakowaliśmy i zaczynamy się wycofywać. Zanim gość ponownie wyszedł, my już na pełnym rozpędzie byliśmy gdzieś w zaułkach. Adrenalina dodaje szybkości. Obracamy się ciągle, czy nas nikt nie goni. Chcemy jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie muru. Nagle znajdujemy przejście, biegniemy, a tam stop! Nie możemy przejść. Policjant daje nam znać gestem, że nie możemy tam iść. Okazuje się, że jest to przejście tylko dla ruchu kołowego. Musimy zawrócić. Wracamy, ale ciągle się rozglądamy i szukamy wzrokiem faceta z samochodu. Idziemy w kierunku przejścia, ale im jesteśmy bliżej, tym robi się mniej przyjemnie. Każdy nas nagabuje, szturcha, nie mamy ochoty już na zakupy, co potęguje naszą i ich nerwowość. Słyszymy za sobą krzyki i wyzwiska. Docieramy do granicy. Też nie jest miło. Dokładne sprawdzanie paszportów, kontrola toreb, jakieś pikanie czujek. W końcu wsiadamy do autobusu i czujemy, jak schodzi z nas ciśnienie.
Czyli na szczęście wszystko dobrze się skończyło?
Historia miała tego dnia swój ciąg dalszy. Wracamy do Jerozolimy, spotykamy się ze znajomymi, którzy nie pojechali z nami do Betlejem i namawiają nas, żeby pójść jeszcze pod Ścianę Płaczu. No to idziemy. Zbliża się wieczór, czujemy się lekko po tych przeżyciach. Po drodze piwko: jedno, drugie. Dochodzimy prawie do ściany i nagle olśnienie. Mam w plecaku farby do malowania, a ja jestem przy ścianie. I w tym momencie podchodzi do mnie ochroniarz i każe mi pokazać, co mam w plecaku. Nogi mi się ugięły. Otwieram plecak, a gość wyciąga farby, pędzel, tackę, kolejną farbę. Ja już w panice mówię mu, że ja już tu byłem i już nie muszę wchodzić. Najchętniej bym stamtąd wyparował, a on każe mi przejść za barierkę i czekać na swojego przełożonego. W końcu przychodzi. Znowu wyciąga wszystko po kolei. Farba, wałek, pędzel, tacka, kolejna farba i pyta mnie, po co mi to. Kręcę trochę, bo nie chcę mu opowiadać historii z Betlejem, i mówię, że malowałem dzisiaj na bazarze Karmel. A on na to, że musi wezwać policję. Jak mi to powiedział, to podobno zbladłem tak, że moja twarz zrobiła się biała jak ściana. Przychodzi policjant, sprawdza paszport, po czym znowu wyciąga wszytko z plecaka. Farba, wałek, tacka, pędzel, kolejna farba. Ja mu znów o bazarze Karmel. Zamyka paszport, bierze go i każe mi iść za sobą. Wchodzimy do jakiegoś kantorka, znowu mnie przepytuje. W końcu mówi, że muszę zostawić plecak, mogę wejść i jak będę wracał, to mi go odda. Nie miałem już ochoty nic oglądać, ale poszedłem i rzeczywiście, jak wracałem, odebrałem plecak i wszystko dobrze się skończyło. Miałem już wcześniej kilka małych incydentów, ale żaden do tej pory nie przebił tego z Izraela.
W sumie tak. Sam fakt, że wiesz, że coś jest nie do końca legalne, że masz w plecaku plakaty i klej, a do tego pomysł, co chcesz z nimi zrobić, jest dość emocjonujące.