Szukamy podobieństw w różnicach — Iza i Wojtek Ławniczakowie
Spotykamy się w ich domu na poznańskich Naramowicach. Czuć wyraźnie, że to ich miejsce, że dobrze im się tutaj żyje i pracuje. Kominek, drewniana podłoga, półki na płyty i książki, trawa w ogrodzie. W rozmowie towarzyszy nam dyskretnie bardzo elegancka kotka Marysia. Iza i Wojtek od lat pomagają firmom wprowadzać na rynek nowe produkty i usługi i uczą, jak pobudzać pracowników do poszukiwania innowacji. Twierdzą, że w biznesie najistotniejsze kwalifikacje to otwarcie na dialog, pokora i ciekawość świata.
Chcemy porozmawiać o waszych wrażeniach z Japonii, ale by zrozumieć waszą perspektywę, istotne będzie wyjaśnienie, czym się na co dzień zajmujecie zawodowo. To rzeczy interesujące, ale dla wielu takie pojęcia, jak design thinking, service design i human-centred design, są trochę ezoteryczne.
Wojtek: Rozejrzyj się – wszystko, co znajduje się wokół nas i co jest efektem działania człowieka, zostało zaprojektowane. Zaczynając dd najmniejszej śrubki, przez kanapę, na której siedzimy, dom, w którym się znajdujemy, skończywszy na transporcie, z którego korzystamy, i na mieście, w którym mieszkamy. Wreszcie na państwie, w którym żyjemy… To wszystko jest efektem mniej lub bardziej przemyślanego procesu projektowego – powstają produkty i usługi, których jesteśmy odbiorcami. Sęk w tym, że w wielu obszarach jest ich dziś zdecydowanie za dużo i znakomita część z nich – tak uważamy – jest niepotrzebna, bo sprzedaje się jako efekt marketingowych sztuczek, o ile w ogóle się sprzedaje. W odróżnieniu od marketingowców, którzy swoją energię koncentrują na tworzeniu potrzeb u odbiorców i przekonywaniu ich, że np. muszą co dwa lata zmienić swój smartfon, my, na podstawie swojej wiedzy o ludziach, pomagamy firmom tworzyć produkty i usługi, których odbiorcy naprawdę potrzebują i chcą i które często są innowacyjne. Wykorzystujemy do tego metodyki skupione na człowieku i jego potrzebach.
Iza: W naszych procesach projektowych biorą udział ludzie reprezentujący różne dyscypliny, także odbiorcy ostateczni. Pracujemy z nimi zespołowo, odkrywamy potrzeby i zamieniamy odkrycia na pomysły, koncepty, strategie. Widzisz, żeby stworzyć produkt lub usługę potrzeba pomysłowości, zdrowego rozsądku, empatii i współdziałania z innymi. Dlatego formatujemy nasze zespoły na inny sposób myślenia i działania, wierząc, że uczymy firmy działać inaczej – tak jak nie działały do tej pory. Wierzymy, że trzeba kształtować w każdym z nas nawyki ciekawości świata, ludzi i ich zachowań, zespołowego odkrywania rzeczy nieoczywistych i współtworzenia. Z tego względu nazwaliśmy też naszą firmę Very Human Services.
Czy zasady obowiązujące w biznesie przenoszą się na funkcjonowanie rodziny i planowanie życia, podróży, codziennego działania?
Wojtek: Spotykamy się u nas w domu, rozmawiamy tu, w salonie, a tam, na górze, mamy pokój pracy. Są chwile, w których się łapiemy na tym, że nie wiemy, czy to jest rodzina w firmie, czy firma w rodzinie. To, czym się zajmujemy, naprawdę nas pasjonuje. Odkrywanie nowych rzeczy i poznawanie tego, co ludziom siedzi w głowach, jak korzystają z przedmiotów, jakie mają zwyczaje, nawyki, problemy i co z tym można zrobić dla nich samych, ale też dla różnych organizacji, instytucji, firm, jest tak fascynujące, że sami mimowolnie przekładamy pracę na wiele obszarów naszego życia. Gdy gdzieś jedziemy, to bardzo jarają nas np. wizyty w sklepach spożywczych. Możemy tam poobserwować ludzi – jak są ubrani, jak się zachowują, co mają w koszykach – często za nimi chodzimy i czasem ich podglądamy. To jest dla nas ciekawsze niż – z całym szacunkiem dla każdej religii – odwiedziny w kolejnej świątyni.
Chociaż one są fantastyczne i też są… częścią codzienności.
Wojtek: Oczywiście. Dlatego nas czasem interesuje wejście do świątyni w trakcie nabożeństwa, zobaczenie tego, co jest dla nas trochę inne, obce.
Iza: Bardzo nas ciekawi człowiek w działaniu. Takie podejście, duża otwartość na drugiego człowieka, bardzo przekłada się na nasze życie osobiste. A przypominam, że nie jesteśmy ani antropologami, ani socjologami, ani tym bardziej psychologami. Jedziemy do jakiegoś kraju czy miasta, bo ciekawi nas tamtejsza kultura. A że nie ma kultury bez ludzi, to interesują nas ludzie.
Wojtek: A najbardziej kultura życia codziennego. Jesteśmy antropologami z zamiłowania. Wiesz, takimi z dziecięcym entuzjazmem (śmiech). Kiedyś były takie zestawy: „Mały lekarz”, „Mała poczta”, a my mamy swój własny: „Mały antropolog”. Taka postawa kojarzy mi się ze sceną z filmu Felliniego „Amarcord”, w której wujek jedzie bryczką i przygląda się jej obracającym kołom. Cieszy się jak dzieciak i dziwi, jak te koła się kręcą…